Kwiaty były a kompociku nie ma
No więc stoję w umówionym miejscu. Dokoła sporo ludzi. Każdy na coś lub kogoś czeka, bo to takie właśnie charakterystyczne miejsce do spotkań. I trzymam te tulipany w ręku. Z kwiatami to jest problem, bo człowiek by chciał je dać tak po prostu z samego faktu że jest facetem, a tu oto jest kobieta. A kwiaty pasują do kobiety, toteż. Nie da się tak jednak. Trzeba obliczać gatunki, kolory, okazje. Ale nie o tym. Stoję tak już którąśnastą minutę po czasie i trochę mi się nudzi. Niecierpliwość mam dużą od małego. Żeby jednak jakoś czas zabić to tak dla żartu zaczynam gadać do tych kwiatów, że niby one odpowiadają: "aha, rozumiem. no tak tak. no proszę. o, nawet? yhym. i kompocik był?" W tym miejscu unoszę brwi w geście teatralnego zdziwienia. Wypisz wymaluj emotka. Orientuje się, że co bliżej stojący ludzie na mnie zerkają z minami nietrudnymi do wyobrażenia. Jednym z obserwatorów jest mały chłopczyk, na oko ze 4 lata. Stoi razem z matką, bo kobieta ma już ze 30+ lat, która patrzy się na mnie jakbym co najmniej stał tam nagi z gumowym kurczakiem w ręku. No i ten szkrabol pyta matkę: "A dlaczego ten pan mówi do kwiatków" Kobieta z pełną powagą odpowiada: "Bo ten pan Michaś, jest lekko szurnięty." Mały dalej mi się przygląda to tylko się uśmiecham i wzruszam ramionami. Na szurniętego nie mam rady. Po chwili pojawia się wyczekiwana przeze mnie dziewczyna. Podchodzi szybkim krokiem. Ja uśmiech jak po brzytwie i PLASK! Dostaję z liścia w twarz. Po czym dziewczyna kwiaty bierze i tym samym energicznym krokiem z zaciętą miną odchodzi. Przez chwilkę nie wiem co się stało. Rozmasowuję policzek. Głupio mi jest jakbym faktycznie stał tam, nagi z kurczakiem w ręku. Ludzie się na mnie gapią, coś tam między sobą szepczą. Matka Michasia to już w ogóle patrzy na mnie z taką dezaprobatą, że chyba uznała mnie w myślach za największą świnie, dewianta i alkoholika w jednym. No bo kto dostaje na ulicy w twarz?! Co miałem zrobić. Patrzę na malucha i mówię: "Widzisz Michaś i bądź tu mądry z kobietami. Kwiaty były, a obiadu nie będzie" Puszczam oko i udaje się na najbliższy przystanek.