Pie & fun
tak tak notka blogaskowa. czujecie ten róż?
Dzisiejszy dzień był fajny.
Właściwie tyle możnaby napisać, wszystko się w tym zawiera. Gdyż jak wiemy fajny znaczy najlepszy, najświetniejszy pod słońcem. No a przynajmije taka jest moja teoria.
Był to świetny czas jak to świetny bywa czas spędzony z ludzmi których conajmiej lubisz. Kiedy nikt nie jest poważny, kiedy każda ścieżka jest dobra, kiedy wszyscy żartują i się śmieją, kiedy gadamy o milionie spraw niepowiązanych ze sobą ale ważnych dla tej chwili, dla nas w tej chwili. Kiedy liczy się tylko "tu i teraz". Dzień z podręcznika.
Wstałem jak to się wstaje. Potem zostałem zmuszony do zjedzenia "śniadania". Btw jednym Monte "firmy Zott" nie można się najeść chyba że jesteś 3latkiem. Cholernie długo czekałem na autobus. A nie przyjeżdżały żadne żeby nie było. W końcu ten co trzeba się zjawił. Wiadomo: słoneczna niedziela + linia 169 == banda staruszek jadących na cmentarz Bródnowski. Były i dzieci. Jakaś dziewczynka z przedszkola nawijałą "Krzysiu czy ty wiesz że na liście jest najpierw Elwila, potem Lobelt, potem Elnest, a potem Tomek. A Tomek czy ty wiesz Krzysiu jak ma na nazwisko? Tomek ma na nazwisko Zawisza. Fajnie nie?". Im człowiek starszy tym enuzjazm do szkoły gaśnie i mijana na oko(lol) uczennica 3 klasy podstawówki rzuciła do sąsiadki na pytanie "Jak w szkole?" już tylko smętne i ciche "Fajnie". Tak więc nietrudno się domyślić że spóźniłem się 20 minut. Lite jak na nasze warunki (pozdrowienia w tym miejscu dla Wiktora). Po Pucka najpierw mieliśmy pojechać potem on miał przyjechać do nas potem znów my po niego... Suma sumarum odebraliśmy go z ulicy(znaczy on tam czekał a nie pracuje "haha ha"). Pech dla niego że Peter postanowił mi pokazać jak się skład Metallica postarzał w ciągu ostatnich 3 lat. Perkusista wygląda jak wyciągniety z odwyku dla alkoholików, lider jak dziadzio. Czekał zatem biedak 25 minut. Aaale bym zapomniał bo wcześniej kupiliśmy ciasteczka. Dwie paczki kokosowych i jakieś jeszcze... czekoladowe? Hanowerki? Whatever grunt że ciastka. It's important bo ciastka lub czekolada (o właśnie ją tez kupiliśmy i gdzież ona, ach gdzież?!) to nieodłoczny element kawy którą to sporzywamy w Kampinosie, tak nam doponóż Cthulu. Bo tam właśnie żeśmy zmierzali. Korek, kurwa co nie miara. Za pare dni Święto Zmarłych (Wszystkch Świętych też panie Sobala) a że my akurat chcieliśmy zacząć od miejsca gdzie jest Cmentarz Północny... Anyway w lesie narodu również mnogo. Najbliższy wolny parking w Łomiankach... albo pod jakimś drzewem. Zrobiliśmy parę kilometrów, kilka zdjęć na siłę.Wypiliśmy kawę. Zjedliśmy cistaeczka. A słonko świciło. Idylla. No i Puck jarał się Applem (był w salonie i mu naopowiadali, a że tam się wszytko świeci to i uwierzyć łatwiej). iMac Mini jest fajny: okrągłości i szparka - to się nie może niepodobać. O i anegdota o nieobecnych bo wiadomo że się nieobecnym tyłeczki obrabia:
Peter był u Iwony(dziewczyna PiotreX'a). Oglądali film. No i potem przychodzi mama Iwony(potencjalna teściowa PiotreX'a):
- Co robiliście?
- Oglądaliśmy film "Po deszczu".
- A kto go przyniósł?
- PiotreX.
- A to pewnie nudny był.
Heh no niezły pojazd po organiźmie. A film był ponoć nudny bo o samuraju i nawet nie było wybuchów ani pościgów na motorach.
Wracamy i Puck się chcę urwać. No ale suma sumarum po naszych jakże cudownych namawiankach splita nie było. Tak też nasza wesoła trójka (he he trujka palczasta takie kurwa niewiadomo co i truje) wylądowała na obiedzie u Petera. I wtedy Puck mówi że nie wybierze się z nami na Urban Playground. Argh! You are no fun! No pie for you! krzyczałem. Jednak co się okazało. Nawarstwienie sumów było tak wielkie... okazało się że wcale demoniczna kbieta nie chce go nam porwać czy tam Puck nas nie nie lubi tylko... Puck podgrzewał atmosferę. Bo pojechał z nami na UP w końcu. Droczył się skubany. Apropo atmosfery mi się przypomniało: który z was ją tak niemożebnie zatruwał w samochodzie?! Bob?! A i jeszcze Peter wykonał myk i nie płacił za tankowanie, ale ma dziurę w klapce od baka samochoda więc właściwie jest remis.
Na UP kupa ludzi. Ponad 100 na pewno. I był TVN i radio BIS (hail satan!.. em Sobala!) i Antyradio. Radia co ma ryja nie stwierdzono. Oczekiwaliśmy człowieka w bieli i oczywiście jakiś jegomość niewinny się napatoczył ubrany +- na jasno i pospolite ruszenie było. Skucha jednym słowem. No a potem było bieganie za właściwym białym królikiem i wyrywanie mu kart z zadaniami. Dosłownie szły strzępy momentami. Pucka o mało tłum nie stratował jak nieborak przez telefon rozmawiał z-wiadomo-kim. Zadania były trudne. Zadania były trudne? Możliwe że zadania były trudne. Na kilka wpadliśmy odrazu a potem "długo długo nic". Szkoda tylko agentki no. 8 bo się do niej jakiś dwóch "starszych panuff" przysiadło i uczyli ją jak się z warszawiakiem obchodzić. Nie wiemy co z tej pani wyniosła lekcji. Panofie bliskośc piersi, tak rzadką w ich wieku. Tylko gdzie siedzieli Ci cholerni robotnicy że mieli widok na domek na wzgórzu a my na nich wizji niet?!
O 18:00 nastąpił zabawy koniec 7 już warszawskiego UP. Czekamy na kolejne. Będziemy sabotować. Hail La Isla. A właśnie w międzyczasie uwaliliśmy mega wypaśny projekt o którym już nie długo. It's world domination fun. No pie for Google. HA! (Chodź niektórzy się przyznali że używają produktów Google'a. A Puck w końcu doszedł do wniosku że GMail ssie and no pie for him(GM ofc, not Puck)).
A że noc była młoda nie bylibyśmy sobą jakby się idea "idziemy na coffee" nie pojawiła. No to siup. A Puck się nas pytał czy Margolcia może być zaincludowana. No... no... No wiałaśnie 'noooo'. Że może oczywiście. Puck zapodał że jest taka kawiarnia Nescafe przy placu Prostytucji. Ja obstawiałem że ona jest na Puławskiej. Miejsce Pucka okazało się puste. Najlepsze że z Margolcią się Puck umówił w tej Nescafe cafe i ona tam jechała. Jak już stwierdziliśmy 100% brak cukru w... owej kawiarni w miejscu zapodanym przez Pucka, wykonał on magiczny telefon do przyjaciółki Margolci ofc. Chodź może nie powinienem tak pisać bo to teraz wcale nie znaczy to co znaczy. Że niby kochanka. Ale oni znów są razem (pie for this!) więc może i nie dokońca było to niewłaściwe określenie. ANYWAY oczywiście Margolcia potwierdziła że oczywiśce tej Nescafe to już nie ma (do tej pory fizycy z Instytutu Cieżki Jonów i Lekkich Oddich głowią się do którego Nescafe zmierzała zatem Margolcia na początku). Zapodana została kawiarnia na Rakowieckiej. BUM! i to było to. Miejsce jest genilane. this place is fun. pie for this place. Jak tam dojechać "jadąc metrem z centrum wysiadasz na pola mokotowskie i idziesz rakowiecką w prawo." To jest zaraz z brzegu takie pomarańczowe. Jakby, nie Margolciu? ;) Wszyscy się napalili na "szarlotka na ciepło z lodami". Lody chyba na zimno. Oczywiście ZONK! bo ona już wyszła. Zostały tylko dwie miłe panie. No to bajaderki(śmieciowe przysmaki rulez!) i babeczki z wiśniami (chodź może i w bajaderkach były wiśnie - ciężko to stwierdzić) i czekolady na gorąco dobre z bita śmietaną (full wypas pychota i to za piątaka!). I herbaty co je można było rozlewać na Margolci spodnie. I soki też były ale lodu nie - trzeba będzie nad tym popracować. Ale sztućce do bajaderek i słomki do soków można dostać(jak się dziesięć pompek zrobi albo uda idiotę większego niż się jest). A panie się nawet nie wkurzały na nasze świrowanie. Tylko pewnie się z nas potem śmiały gdy drzwi zamknięte podmuchem kosmyk włosów odchyliły.
I to było wszystko bardzo fajne. Zajebiste i wogóle. A w kiblu mają napis że trzeba go zostawić w takim stanie w jakim by się chciało go widzieć. Puck stwierdził że nie bedzie dokładał do interesu a ja że demolował nie będę (bo ja wiemy zdemolowane(zdekomarowane?) kible mają klimat Sesji 9). A Margolcia się śmiała. Ona się wogóle dużo śmieje. I to dobrze. Tak reaguje na nasze idiotyzmy i na to że jesteśmy idiotami no a przynajmiej ja. To i tak lepiej niż to żyjątko co jak się wystarszy to wymiotuje swoje wnętrzności. To nie byłoby fun chodź możliwe że gdzieś by się w tym pie dało znaleźć. Dopiszemy do 2do. Śmiech to zdrowie chodź może nie psychiczne. I tyle. Sex, drugs and jelly! (A żółw skórzasty może zjeśc tonę galaretki dziennie).
This day was fun. People were fun. Pie for this day. Pie for you people.
Jeśli to był ostatni dzień w moim życiu to był to bardzo dobry dzień.
ps: dzięki ludzie. you are fun. pie for you.
ps2: wiem że to nudna, chaotyczna notka o niczym. chodź może nie, nie o niczym. o moim życiu(chodź może ono jest niczym?). a dziś było ono świetne jak nigdy dzięki tym świetnym ludziom. mam nadzieje że to w tych słowach chodź odrobinę widać (w sęsie że dzień był świetny i ludzie byli świetni).
ps3: a ci co nie byli niech żałują po koniec promocji w media markat (nie dla idiotów czyli w niedziele po 21 nieczynne... dla idiotów)
ps4: no nie no, musze jeszcze raz: i love you new york. i love you guys*
*guys zawierają 25% Margolci. przed użyciem skontaktuj się z lekarzem bądź grabarzem. (a widziesz, mogłem tutaj świński dowcip, ale nieee) Palenie ludzi zabija ludzi. Pie for you guys.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz