16 stycznia 2007

Zbiorczo czyli o niczym?

czyli pierdoły

Koncertum
Było świetnie. Chłopaki dali czadu, basista się momentami nawet demonizował. Zdjęcia nie wyszły niestety. Ale te sambistki... ze Szkoły Tańców Karaibskich SHO (SalsaHall Orthodox). Miodzio, czego wyrazem były wyjątkowo zapełnione trybuny. Chodź oczywiście przywiało również kogoś śpiącego... czy tam zawiało. Z drugiej strony to kiepski pomysł organizować taki koncert gdzieś gdzie są miejsca siedzące, bo inaczej to może by się ludzie jakoś bardziej ruszali.
A tak już serio i nie o dupeczkach: koncert mimo małych zgrzytów technicznych był bardzo udany. Mimo iż przed czasem (organizatorzy ucięli dwa tracki bo im się śpieszyło - no pie for them) grande finale w postaci Hands tied wyszło rewelacyjnie. Możecie posłuchać wersji poddaszowej na stronie, ale to tylko pół rewelki. A sam kawałek ponoć z "nowych materiałów", które jeśli będą tak dobre to z pewnością zagrają w was i zakodują się w muskownicy. No i jeszcze: w pewnym momencie nie pomne której piosenki gdy wokalista(Fixor) miał chwilę przerwy, nieskrępowanie wyjął telefon komórczakowy by sprawdzić czy aby przypadkiem nie dzwonią do niego z magazynu Rolling Stones - "Akcja typu Fixor".
Należy też wspomnieć o ekipie poprzedzającej "przyszłe gwiazdy rocka" jak to ktoś puścił, czyli o bandzie Jedyny Sensowny Wybór (w głowie cały czas mi chodzi "jedyny słuszny wybór", ale to pewnie przez anty rządową propagandę). Dwa czy trzy tracki mi się podobały a to ewenement bo generalnie nie lubię piosenek po polsku, a już na pewno w klimatach "się drę". Jednym z nich jest "Los kavaleros" do zassania ze strony zespołu. Niby tekst o dupie maryni a jakoś chodzi po głowie (chodź do Focus'a by FF to mu dużo brakuje).
W moim wypadku "koncerty" Fugu Fish są dodatkowo fajne ze względu na taką jedną co jakoś zawsze się wtedy pojawia w okolicy. A dlatego jest to fajne że zawsze się można z nią pośmiać i wogóle ona się dużo uśmiecha... przypomniało mi się z wystąpienia Robina Williamsa na Broadway'u "even Freud would say >>he has issues<<" Zwróciło to moją uwagę i piszę o tym bo jest to cholernie pozytywne wśród morza marazmu, ujemnego optymizmu, ogólnie pojętej beznadzieji feelingowej czy innej zimowej deprechy, którą obserwuje od jakiegoś czasu wśród ludzi. Smile is good pie.

Ładna wiosna tej zimy
Haha ha jakże płynne przejście do następnego tematu. Każdy zauważył kto te ostatnie 2-3 miesiące jest w kraju że zimy nie ma. Śnieg padał w dotychczasowym "okresie zimowym" dwa, no góra trzy razy. Mrozów chyba nie było at all. Krótko bo krótko żyję, znaczy 21lat, ale sytuacji że w grudniu nie ma ani śniegu ani mrozów to ja nie pamiętam. Tylko że właśnie jakoś nikt się tym za bardzo nie przejmuje. No może ja telewizji nie oglądam i dlatego nie wiem. No bo (i pierdolić stylistykę) nie bójmy się tego powiedzieć głośno i nazwać po imieniu: coś się tego roku konkretnie spierdoliło w temacie. Trawa zielono na nas zerka w parkach, w których to też zatrzęsienie matek z wózkami(zimowa pora nie słynie z tego że jest najlepsza dla niemowlaków na specery, no chyba że ja o czymś nie wiem). Normalnie aż brakuje śpiewu ptaków! Tymczasem ludzie nic. Chodzą sobie nieszczególnie przejęci brakiem białego puchu udając chyba że to element walki z narkotykami. Nic nie piszą o niezadowolonych dzieciach a przecież ferie tuż tuż. I tylko w kółko słyszymy "od przyszłego tygodnia mają być mrozy". Czy ten kraj jest już tak nieatrakcyjny że nawet Pani Zima nie chce u nas mieszkać?! Czy tak będzie co roku?! No i w końcu najważniejsze: kto zabił Laurę Palmer?

00...0
O nowym Bondzie mógłbym po prostu napisać że jest do dupyi oddawałby to najlepiej moje odczucia. Już początek mnie zawiódł. Raz piosenką zupełnie nie w randze bondowych piosenek i zwyczajnie nieciekawą (abstrahując zupełnie od bondowości). Dwa animacją początkowa czy jak to się tam profeszonalnie nazywa. Co to ma być?! Jakaś wektorowa animacyjka, zupełnie bez polotu, zupełnie nieefektowna. Takie wydaje mi się zagranie pod młodszego "trendy web dwazerowego" widza. Pomijając formę. Krótkie pytanie: Jak zaczyna się film o bondzie? Odpowiedz w cztery słowa ala Pamela Anderson: Du...pe...czka...mi. Są laseczki: skaczą leżą siedzą idą fruwaja spadają. Laseczki. Bond też jest, ale jako dodatek. Bo na początku są laseczki. A tu się Bond z jakimś gania i animuje wektorowo. Dalej jest gorzej: kreowanie jakiegoś drinka, nachalny product placement(bo jak nazwać to że w minutowej scenie aktor patrzy cztery razy na telefon?!), brak Q, brak pościgów samochodem i idiotyczny wsadzenie defibrylatora do schowka. I to tyle, zero gadgetów, zero szaleńców chcących przejąć władzę nad światem. Tylko Bond brudzi w kółko koszule i jest mało bonowski. Zniknął prawie do reszty słynny humor. Niby próbowano ratować jakimś tekstem o martini, ale kosztem owego elementu (bo kolejna cecha po dupeczkach to "martinii wstrząśnięte nie mieszane" a nie "martini, mam to w dupie"). Komputera w stoliku nocnym M nie wspomnę. OK wyszedł jakiś tam film akcji, jako fanowi gatunku mi się nie spodobał, ale główny problem że IMHO zabito w nim bondowski klimat, to nonszalanckie samcze coś co chciałby miec w sobie każdy facet. Jeśli w przyszłym odcinku spełnią się czarne pogłoski , ja więcej bonda nie obejrzę. Komercjalizacja komercjalizacji wyjść na dobre nie może.

Brak komentarzy: